El Cortecito, Dominikana(2009)

Położona na Karaibach Dominikana wydała nam się najmniej jak dotąd dalekim celem podróży, a przede wszystkim krajem najbardziej nastawionym na wyzysk zachodniego turysty. Rzędy leżących na plaży właścicieli łodzi, oferujących dowóz łódką do rafy koralowej (100 metrów od brzegu, ale za sprawą fal nie ma jak tam dopłynąć wpław) nigdy nie schodzą ze swojej ceny rzędu 30$ od osoby za 10 minut pracy - jak się nie podoba to trudno, najwyżej będą leżeć cały dzień na plaży a jakiś chętny znajdzie się jutro. Gdyby zapomnieć o zachłannych i globalnie leniwych trutniach zamieszkujących ten kraj, to ma on do zaoferowania przepiękne białe plaże jak z reklamy Bounty, porośnięte w tle kokosowymi palmami. Ma też całkiem rwącą rzekę z niezłymi spływami nawet do WWIV. No i ma rafę koralową - pierwszą jaką w życiu widziałem i jedną z łatwiej dostępnych z brzegu. Ale Dominikany w zasadzie nikt nie zwiedza: przez dwa tygodnie jeżdżenia przez wyspę wzdłuż i wszerz może 2 razy spotkaliśmy kogoś z plecakiem, a do książki wejść na najwyższy szczyt Karaibów (czyli liczące lekko ponad 3000 m n.p.m. Pico Duarte) ostatnia przed nami osoba wpisywała się trzy dni przed nami. Wyjazd na Dominikanę to dla większości przybycie na lotnisko
położone praktycznie tuż przy zamkniętej enklawie all inclusive na północy albo na południowym wschodzie kraju i nieopuszczanie tejże przez cały pobyt - no chyba że na pseudowycieczkę "zobacz jak żyją ludzie", po której o życiu miejscowych ludzi wie się tyle co o Danii po obejrzeniu Hamleta. Mimo wszystko szkoda, bo kraj ma potencjał.


Kontakt

Bartosz Witkowski
Instytut Ekonometrii SGH
Szkoła Główna Handlowa w Warszawie

© 2014 Wszystkie prawa zastrzeżone.

Załóż własną stronę internetową za darmoWebnode